Powrót Romulusa
Zanim publiczność polska zapozna się z nową sztuką Dürrenmatta "Meteor", której prapremiera odbyła się w styczniu br. w Zurychu, teatr Dramatyczny wznowił granego na tej scenie przed kilku laty "Romulusa Wielkiego". Należy temu przyklasnąć, "Romulus" bowiem jest utworem, który w miarę upływu czasu nie tylko nie stracił aktualności, ale stał się bliższy, bardziej aktualny. Bo Dürrenmatt porusza w nim zagadnienia węzłowe, zasadnicze dla całej ludzkości. Zagadnieniem takim jest przede wszystkim problem: jednostka i państwo. Kto tutaj istnieje dla kogo, kto komu winien służyć. Jakie są granice wzajemnych praw i obowiązków. Zagadnieniem nie mniej ważnym jest problem patriotyzmu, nacjonalizmu, bohaterstwa. I tutaj nasuwają się pytania, czy powinno się bronić każdej ojczyzny, czy wolno w imię jej obrony przekreślać elementarne zasady etyki i moralności, przede wszystkim, gdzie się kończy bohaterstwo a zaczyna się szaleńcza, bezmyślna, pochłaniająca olbrzymia ilość ofiar obrona pozycji skazanych na zagładę. Dla tych wszystkich, którzy mają za sobą doświadczenia dwóch wojen światowych, dla nas, którzy przeszliśmy inferno powstania warszawskiego. cały ten kompleks dręczących zagadnień nie stracił na aktualności. Dürrenmatt podchodzi do swej wiwisekcji, do swego odmitologizowania zakorzenionych głęboko mitów ze skalpelem satyry,ironii i drwiny. W przeciwieństwie do Shawa, który pół wieku temu demaskując frazeologiczną bohaterszczyznę, atakował przede wszystkim klasy posiadające, Dürrenmatt jest nie tylko gorzki, nie tylko pesymistyczny, ale i pozbawiony wiary. Że można los odmienić. Nie znaczy to, aby autor Romulusa był wyznawcą niesprzeciwiania się złu. W sztuce jego raz po raz brzmi nuta tęsknoty za tym, by człowiek przestał być człowiekowi wilkiem, by znalazło się wyjście, które umożliwiłoby pokój bez ustawicznej grozy wojny. Siła Dürrenmatta tkwi w tym, że poruszając tematy najbardziej tragiczne, nigdy nie jest kaznodzieją czy moralistą. Czasami tylko obok ironii, szyderstwa, drwiny zabrzmi nota smutku i rozpaczy, że ludzkość na przestrzeni tysięcy lat nie potrafi znaleźć wspólnego języka.
Reżyser Ludwik René dając spektakl ostry drapieżny, satyryczny, pozwolił zabrzmieć tej nucie przede wszystkim w scenie końcowej, w której Wódz zwycięskich Germanów miałby ochotę zamordować swego wojowniczego bratanka. Również nie bez smętnej melancholii traktuje René słabości i śmieszności Romulusa, który doszedł do przekonania, że jedyny ratunek dla Rzvmu to jego całkowita zagłada. Uwypuklił ponadto reżyser w całej pełni satyryczne partie sztuki, nasuwające liczne porównania i skojarzenia.
Role tytułową gra jak przed laty Jan Świderski. Kreacja to na wielką miarę. Obcujemy przez cały wieczór z pozornie karykaturalnym, nieporadnym. zdziwaczałym filozofem, który jednak potrafi do upadłego bronić swego doglądu na świat i życie, zamykającego się w przeświadczeniu: przede wszystkim człowiek. Z licznego grona wykonawców na czoło wysuwają się reprezentanci typów groteskowo-komicznych. A więc Tadeusz Bartosik jako ten, który stał się bogaczem przez wprowadzenie zamiast sukienek spodni z nogawkami. Ileż w nim rozbrajającego humoru, kiedy klęka przed Romulusem i z rozpaczą w głosie woła: tato! A więc Stanisław Gawlik, jako niewydarzony władca Wschodu, tchórz, spekulant i łobuz. A więc Stanisław Jaworski Jarema Stępowski jako dwaj kamerdynerzy- od lat stanowiący podporę cesarskiego tronu. A więc Bolesław Płotnicki w roli władcy Germanów, który okazuje się kimś zupełnie innym, niż głosi fama. A więc Emil Karewicz w roli operetkowego ministra wojny. A więc Wiesław Gołas, którego bohaterskie zamiary i odruchy raz po raz krzyżuje śpiączka. A więc Irena Górska jako Matka Ojczyzny, dbająca tylko i wyłącznie o dostatek i fortunę. A więc Mieczysław Stoor w roli germańskiego potworka, z którego wylęgnie się arcypotwór. Mniej przekonywająco wypadły postacie "obrońców bohaterstwa", to prawda, że przeżycia ich są tragiczne, ale Dürrenmatt i te figury traktuje, jeżeli nie z ironią, to z satyrycznym dystansem. Tymczasem zarówno Janina Traczykówna, jak Ryszard Barycz to para bohaterów, raczej z Cornellle'a czy z Schillera, niż z autora "Fizyków".